Erasmus+ ZST

Corrida

Corrida — bardzo kontrowersyjne wydarzenie nie tylko dla obcokrajowców, ale również dla samych Hiszpanów. Mimo wszystko dnia 27.09 większość naszej grupy (z wyjątkiem 2 osób) postanowiła, nie tylko z ciekawości, ale i z chęci zgłębienia latynoskiej kultury, wybrać się na „Plaza de toros” gdzie Corrida miała się odbyć. Udaliśmy się na miejsce zaraz po zwiedzaniu katedry i na miejscu byliśmy przed 18:00, kiedy to widowisko miało się zacząć. Dostaliśmy bilety, znalezienie naszych miejsc nie było problemem, gdyż wszystko było dobrze opisane. Arena była sporych rozmiarów, na środku czerwony piasek otoczony masywną drewnianą ścianą, której byk nie dałby rady ani przebić, ani przeskoczyć. Spodziewaliśmy się, że w trakcie trwania wydarzenia będziemy siedzieli w pełnym słońcu, jednak ku naszemu zdziwieniu okazało się, że byliśmy okryci cieniem. Corrida zaczęła się równo o godzinie 18:00. Rozpoczęło się od uroczystego przedstawienia publice wszystkich ludzi biorących udział w tym wydarzeniu: torreadorów, pikadorów na koniach, banderilleros i matadorów. Wszyscy byli ubrani w tradycyjne stroje, a konie miały dodatkową zbroję. W trakcie całego wstępu orkiestra wygrywała muzykę, dodając nastroju całemu widowisku. Następnie na arenie zostali tylko torreadorzy i byk został wypuszczony. Zadaniem torreadorów było drażnienie byka przy pomocy żółto różowych płacht, w które zwierzę wbiegało, nie robiąc krzywdy człowiekowi. Następnie wyjechali pikadorzy i kilkukrotnie dźgali byka ostro zakończonymi włóczniami. W tym momencie cała nasza grupa zrozumiała, w czym te kontrowersje. Dalej wyszli banderilleros — mieli zadanie wbić krótkie włócznie w zalanego krwią byka. Włócznie te zostawały w ciele zwierzęcia, co jeszcze bardziej go rozdrażniło i pozbawiało sił. Ostatecznie wychodził matador, który dalej machał swoją czerwoną płachtą do czasu, gdy znalazł odpowiedni moment i wbijał szpadę w byka, który po chwili tracił wszystkie siły i upadał.

Na końcu jeszcze matador wbijał krótki nóż w samą głowę zwierzęcia, żeby upewnić się, że nie żyje. Potem na arenę wjeżdżały konie, które za pomocą lin przyczepionych do rogów zabierały martwego byka. Całość powtórzyła się jeszcze 6 razy, z czego każde kolejne zwierzę wydawało się silniejsze. Część grupy zrezygnowała już po 3 razie. Jednak niektórzy wytrwali do końca i z mieszanymi uczuciami opuściliśmy arenę gdzie, od lat praktykowana jest ta smutna tradycja.

Bartłomiej Maliniecki